niedziela

Ferie zimowe już za nami ... czyli fotorelacja pełna śniegu !!!!

Zbierałam się z tym postem, chyba z tydzień.

Ferie minęły, My wróciliśmy do domu i zaczęło się ...

- rozpakowanie walizek
- pranie wszystkich narciarskich ubrań
- chowanie nart, kasków i innych sprzętów
- nadrobienie zaległości w domu i w zamówieniach

I tak zleciało...

Tym razem ferie zimowe spędziliśmy w malowniczej miejscowości Passo del Tonale


Mnóstwo tras narciarskich, mnóstwo śniegu, mnóstwo zabawy i niesamowita frajda jak co roku.



W porównaniu do poprzednich wyjazdów:

- jedzenie niestety było zdecydowanie gorsze. Nie tylko ze względu na smak. W większości tamtejszych domów wczasowych zamiast szwedzkiego stołu, (do którego byliśmy przyzwyczajeni z poprzednich wyjazdów) na śniadaniu dostawaliśmy kartę na której były po 3 propozycje pierwszego i drugiego dania na kolację (zaznaczaliśmy co chcemy otrzymać). Kilkakrotnie zdarzyło się, że dostaliśmy coś innego, od tego czego spodziewaliśmy się po opisie dania.

- bliskość stoku zdecydowanie na plus. W porównaniu do poprzednich miejsc, chociażby Maso Corto i hotelu znajdującego się najbliżej stoku to tutaj krótka droga, którą trzeba było przemierzyć do stoku nie miała żadnych wzniesień. Dzięki czemu podróż z dziećmi i nartami nie była żadnym problemem.

- trasy. Zdecydowanie na plus. Mnóstwo tras o zróżnicowanym stopniu trudności. Możliwość dojechania trasami do innej miejscowości, gdzie znajdowały się kolejne interesujące trasy. Można było dostać się tam również gondolą, dla mniej wytrwałych.

- pogoda. Zdecydowanie dopisała. Oprócz dnia, podczas którego nie widziałam własnych nart !!! tak, tak... nie zdecydowałam się wtedy na jazdę. Jednak mój mąż wraz z dziećmi owszem...

- okolica. Jak dla Mnie nic specjalnego. Nie było knajpek, ciekawych miejsc, budynków i widoków do sfotografowania ... W sumie nie po to pojechaliśmy... ale jednak miło gdzieś się wybrać wieczorkiem.

- szkółka. Podobnie jak w poprzednich latach korzystaliśmy ze szkółki Wild Holidays. Synek awansował do najwyższej grupy i zdecydowanie skorzystał. Jako pierwszy zjechał czarną trasą z lodowca. Do tego skorzystaliśmy w tym roku z opcji all inclusive. Co drug dzień zostawialiśmy go na 6 godzin pod opieką instruktorów. Wyszło to na dobre zarówno nam i jemu.

- nocleg. Pokoje były mniejsze, w porównaniu do poprzednich ośrodków i hoteli. Miejsce jednak jest dość istotne podczas takich wyjazdów. Trzeba gdzieś trzymać te wszystkie rzeczy.

- narciarnia. Idealna. W kapciach schodziliśmy na dół, gdzie zamienialiśmy je na buty narciarskie. Nie było tłoku, ilość grzałek była dopasowana do ilości gości i co najważniejsze wyjście i zejście w butach narciarskich nie graniczyło z cudem.


Wyjazd uważam za udany. Wszyscy wróciliśmy cali i zdrowi. Najeździliśmy się na maxa. Spędziliśmy tam 12 dni wraz z przyjaciółmi, z którymi jeździmy zawsze :) Pogoda dopisała. Jestem szczęśliwa, że mogłam spędzić tak cudownie czas.

Uwielbiam jazdę na nartach, mimo że nie jestem zbyt szybkim jeźdźcem ;) Pochwalę się Wam, iż w tym roku odważyłam się na bardziej zdecydowaną i bardziej energiczną jazdę. Nawet mój mąż się zdziwił jak pędziłam na czerwonych i czarnych trasach (czasami).


W sumie może to być też zasługa nowych nart. Kupiłam sobie narty blizzard viva 770 xti IQ. Prowadzą się świetnie. Nie jedzie się na ich dzięki sile woli, jednak dają łatwość prowadzenia na tyle, żebym mogła poszaleć. Przy wzroście 164, rozmiar moich nart to 146cm.


Kolejna rzecz, która dodała mi z pewnością odwagi to 3 dniowy wypad w grudniu do Czech. Mogłam tam wypróbować narty i przygotować się na 12 dniowe szaleństwo we Włoszech. 
Na taki pomysł wpadł mój mąż, który przechodzi ze mną gehennę przez dwa pierwsze dni zanim wpasuję się w klimat narciarski. 


Tym razem jeździliśmy z kamerką GoPro. Nagraliśmy wspaniałe filmiki, porobiliśmy fajne zdjęcia i mieliśmy niezły ubaw oglądając Nasze nagrania wieczorami.

Muszę się przyznać, że dopiero filmiki, na których zostałam uwieczniona jak macham mężowi, żeby nie jechał za blisko, żeby nie podjeżdżał, żeby zrobił to lub tamto... otworzyły mi oczy jaka ja jestem MARUDNA jako narciarz !!!! Po kilku dniach ponoć udało mi się to zniwelować praktycznie do zera ;)


No dobrze już... koniec biadolenia.

Cała rodzinka w komplecie.


Najwęższa trasa jaką tam spotkałam.


Śniegu było sporo ...


Innego dnia spadło go jeszcze więcej...


Tutaj złapała nas lekka śnieżyca, wspólnie z mgłą.


Córka to prawdziwy szaleniec. Nie ma chyba trasy na którą by się nie porwała. 





Syn upodobał sobie w tym roku SNOW PARK. Nie byłam w stanie na to spokojnie patrzeć... 





Zapomniałabym zupełnie o Wenecji :)

Udało nam się trafić na karnawał. To Nasza druga wizyta w tym miejscu. Pierwszy raz byliśmy, gdy na świecie nie było jeszcze synka. Musieliśmy pokazać mu to cudowne miejsce. 3 godzinki drogi z Passo Tonale, więc szkoda było nie podjechać :)


Pogoda niestety nie dopisała, padał deszcz. Na szczęście nawet w deszczu Wenecja wygląda pięknie.




To już koniec śnieżnobiałej opowieści...


Jeśli ciągle mało Wam śniegu to poniżej znajdziecie Nasze poprzednie wyjazdy na narty:







XOXO

4 komentarze:

  1. Ja po około 5 latach przerwy założyłam znów narty i zanim zjechałam pierwszy raz zastanawiałam się czy nie zapomniałam jak to się robi :D Nie jestem mistrzem narciarstwa, nawet półmistrzem nie jestem :D
    Podziwiam, że spędziłaś aż 12 dni na nartach (o ile codziennie jeździłaś :D). Dla mnie dwa dni to max! :)
    Wolę cieplejsze klimaty :D

    Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Zazdroszczę! My tylko 6 dni jazdy i to jest zdecydowanie za mało. Cudna fotorelacja i wspaniała rodzinka. Ściskam

    OdpowiedzUsuń
  3. Marzą mi się takie właśnie narty...bez zastanawiania się czy jest śnieg czy nie.

    OdpowiedzUsuń